Długa droga przede mną...

sobota, 24 grudnia 2011

Błogosławionych Świąt

... zdrowych, pogodnych, pełnych miłości - dla Was wszystkich, którzy tutaj zajrzycie.






Robione jak zwykle w biegu ale musiałam przecież coś pokazać, prawda?
(niech ktoś powie, że zdjęcia nie są artystyczne)!
Do miłego następnego  :-)

piątek, 16 grudnia 2011

Podejrzewam,

że większość z nas, gospodyń, czy pań domu - jak kto woli - tak ma.
Wszystko przed świętami jest ważne:  pierogi, porządki, ozdoby, prezenty... można by wymieniać bez końca. Dla mnie ważne są poza tym wszystkim w miarę możliwości codzienne spacery. Pogoda nie pozwala zamknąć się w domu i patrzeć przez szybkę. Od pewnego czasu zmieniam moje zwyczaje (na lepsze oczywiście)! Porządki są w tym najmniej ważne... przygotowuję świąteczne potrawy dużo wcześniej i zamrażam albo zamykam na gorąco w słoiki. Finito. Potem spacerek, małe machnięcie ściereczką i nieco szydełka... już nic tutaj nie pokażę, bo co miałam poszło albo zaraz pójdzie w świat, w ramach drobnych prezentów. Sweterek leży i dojrzewa... tego mi żal trochę ale na wybiórczego lenia jeszcze nikt lekarstwa nie wymyślił :-) Trudno, skończę go po świętach. I tyle chyba na dzisiaj, wpadłam tylko żeby mi blog nie ostygł za bardzo, bo rzadko tu ostatnio bywam. Czasem zaglądam do innych i część tak ma jak ja, a inni pracują jak te pszczółki...
Dziękuję za wszystkie komentarze, słowa zachęcające do pracy nad sobą i wypocinkami. Jestem już częścią tej wspaniałej blogowej rodziny i bez Was czułabym się bardzo samotna.
A co mi tam, pochwalę się chociaż moimi pierogami:








Cały proces produkcyjny :-)
Na końcu spakowane w pudełka po lodach i do zamrażalnika albo do ludzi...
Białej kiełbaski, zimnych nóżek i bigosu nie sfociłam, a też już czekają na wystawienie do konsumpcji.
No i tyle, może jeszcze coś skrobnę w wolnej chwili (skąd ja wezmę tę wolną chwilę?).
Na razie tyle, życzę wszystkim radosnego i (chociaż w miarę) spokojnego oczekiwania na narodziny Bożego Dzieciątka.

czwartek, 1 grudnia 2011

Nie wiem czy...

... warto to pokazywać. Takie różne bardziej lub mniej udane rzeczy ale moje własne.



No, może oprócz tej serwetki w prawym rogu - tylko razem się usztywniała :-)




Do tego część aniołków i jeden dzwoneczek (nie widać tego na zdjęciu ale ten dzwoneczek ma nawet serce).
Nie mam w dalszym ciągu pojęcia (nikt nie pokazuje fazy usztywniania) jak to robią inni, że ich aniołki są takie eleganckie... moje to raczej sieroty anielskie, każdy ma inną formę, a skrzydełka powyginane jak któremu pasowało...  :-(
Trudno, nie mam co liczyć na pochwały ale nie zawsze wychodzi tak jakby się chciało.

Teraz jeszcze pokażę jaka jestem grzeczna dziewczynka i nawet czasem słucham koleżanek:


To jest taka maluchna-piciuchna rękawiczka dla mojego Piotrusia. Mankiecik zrobiłam długi coby spod rękawka kurteczki nie podwiewało. No i co? Nie miałam drucików skarpetkowych - poradziłam sobie jak widać - patyczki od szaszłyków są prawie dobre do takiej robótki :-)))
Oczywiście gotowców nie sfotografowałam, bo i po co o takim drobiazgu pamiętać? Poszły na rączkach Piotrusia do domku. I tyle. A guzik ... nieprawda, robię dzielnie sweterek dla siebie ale czy chociaż do lipca będzie gotowy? W takim tempie jak dotychczas to możliwe, że nie zdążę do letnich upałów.
Zamiast latać po blogach i podziwiać, weź się babo do roboty - ot co!

środa, 16 listopada 2011

Nic nowego...

się nie dzieje :-)
To znaczy coś się dzieje pomalutku ale pokazać nie bardzo można. Wszystko czeka na usztywnianie, a ja surowa w tej materii. Jak usztywnić aniołki czy śnieżynki żeby nie zepsuć efektu wytężonej pracy i ogromnych pokładów cierpliwości?! Jedni preferują cukier inni krochmal, a ja zadowolona z takiej sytuacji - nie robię nic! Chyba łudzę się, że aniołki za mnie to kiedyś zrobią :-)


Zapraszam tymczasem na herbatkę, kupiłam na pchlim targu taki słodki czajniczek z podgrzewaczem.
Przyda się z pewnością na długie wieczory.



W przypływie niesamowitej pracowitości zrobiłam niedawno przegląd gazetek... różnych. To co widać to tylko skromny wycinek, najwięcej mam Burd (już archiwalnych). I dalej leżą sobie zajmując mój skromny metraż. Ma może ktoś pomysł co zrobić z takimi skarbami? Trochę serce boli żeby je na makulaturę... :-(

Chciałam jeszcze uprzejmie podziękować za wizyty u mnie i nadmienić, że zaglądam do Was regularnie,  podziwiam wszystkie pracowite rączki i wspaniałe pomysły. Powoli się rozkręcam i mam nadzieję, że niedługo pochwalę się czymś równie fajnym. Na razie tyle, żeby nie było co głos straciłam albo co... :-)
Pozdrawiam pięknie jesienno wiosennie, bo taka właśnie dzisiaj pogoda była.


poniedziałek, 31 października 2011

No i co mam napisać

... że znowu się lenię?
Taka już moja natura i nie mogę jej zwyciężyć chociaż czasem podejmuję walkę :-)
Z rzeczy praktycznych i pożytecznych w pocie czoła udziergałam mitenki.
Poszłam na całkowitą łatwiznę, bez kciuka tylko otwór nań i tyle. I tak mordęga dla mnie, bo tyle zszywania, a ja i 5 drutów to towarzystwo nie z tej bajki :-)





Oto one na moich własnych ręcach - były, bo już ich nie mam.
Następne na drutach się dzieją... kiedyś pewnie je skończę.

Pokażę jeszcze wykopalisko... jak dobrze mieć naturę chomika. Zanurzam ręce w przepastnych czeluściach moich szaf i oto - proszę podziwiać. Nie, to nawet nie moje dzieło, to moja córeczka kiedyś tam, dawno dawno temu. Nawet teraz nie poznała swojego kominka - i dobrze, bo mój ci on!


Wiem, że łeb sobie obcięłam ale tak to jest kiedy samej sobie trza fotkę strzelić.
I co? Może być? Bez roboty, a na czasie gdyby jakieś zimno czy cóś.

Teraz pochwalę się pewnym nagłym i nieplanowanym przeze mnie spotkaniem.
Ale warto było, bo było cudownie, pogoda śliczna, towarzystwo miłe i zapowiadają się kolejne takie spotkania :-)
Pozdrawiam wszystkie dziewczyny ze starego, kochanego Torunia:



Tutaj jeszcze przed spotkaniem samotnie podpieram Krzywą Wieżę.


Pierwszy raz w życiu się widziałyśmy, a ile z tego powodu radości .


Mikołaj przyjął nas dostojnie acz serdecznie.
Ile On się napatrzył w swoim posągowym życiu na takie spotkania.
Pewnie byłoby Mu nudno gdyby nie te wycieczki :-)


A Wisła płynie sobie spokojnie pod mostem kolejowym jakby nic się obok nie działo...


No to lecę dalej - osiołek czeka... jeszcze nie wie, że będzie musiał odwieźć mnie do domu :-)




Teraz pogadamy sobie chwilę od serca, jak babcia z wnuczkiem.

Pa! Do następnego, mój zaniedbywany nieco blogu...




czwartek, 20 października 2011

Jestem, jestem...

Nie zginęłam na amen. Dziękuję za wszystkie serdeczne słowa, pod adresem mojego najnowszego Szczęścia, moje serce jak w miodzie z masełkiem  w nich pływa. Oczywiście było nieco zamieszania, nerwówki i obowiązków ale już wraca ustalony porządek świata. Teraz dowód rzeczowy, że babcia jest przejęta i dumna :-)


I bardzo proszę nie udawać miłych, wiem doskonale że maluszek JEST podobny do babci! :-)

A teraz pożalę się: moje śliczne, własnemi ręcami udłubane abrazo - zwija się :-(
Muszę co prędzej następne zrobić, bo mimo że wszyscy je chwalą, ja nie jestem z niego w pełni zadowolona. A oto jeszcze raz ono na mojej osobistej szyi:




Wystroiłam się jak stróż na święto i poszłam do sąsiadki się chwalić.
I co? I pstro! Chwaliła ale ja wiem najlepiej, że nie powinno tak wyglądać.


piątek, 14 października 2011

Wituś

Urodził się wczoraj wieczorem i jest moim piątym wnuczkiem.
Kocham Go chociaż jeszcze nie widziałam na żywo, tylko przez MMSa.
Jestem bardzo szczęśliwa i musiałam się tym pochwalić. O!

poniedziałek, 10 października 2011

Skończyłam!

Jeszcze tak szybko nie machałam drutami chyba :-)
Skończyłam jedno i już mam drugą robótkę zaczętą ale nic nie pokażę, bo to dłużej potrwa i jak znam siebie to będą w tzw. międzyczasie różne inne przerywniki.
Oto i skończone dzieło:

Tutaj rozwieszone na balkonie w celu pozbycia się nadmiaru wilgoci :-)
Potem spędziło nockę przyszpilone do styropianu.







No i w tylu ujęciach pokazuję żeby dać upust mojej radości, że dałam radę!
Tym samym dziękuję Lucynce, za namiary na wzór i za chęć niesienia pomocy w razie potrzeby - miło się robi ze świadomością że ktoś w każdej chwili wyciągnie pomocną dłoń :-)
A teraz zmykam do mojego najsłodszego obowiązku:

Już idę Skarbie!


środa, 5 października 2011

Inaczej się nie da.

Będę wpadać bez planu i bez przygotowania. Chciałam jakoś uporządkować te moje wejścia ale to byłoby wbrew mojej naturze - leniwej i bałaganiarskiej :-)
Trochę historii zmieszanej z teraźniejszością pokażę i zmykam dziergać dalej.
Oto toto:






Wiem, że zdjęcia do kitu ale mniej więcej widać co to jest - prawda?
Dokładnie, to jest bluzeczka z moherku robiona wieki temu, czyli jakieś ...naście lat ma. Odnalazłam w czeluściach moich szaf i nawet sprułam rękawy, bo były długie. I po zastanowieniu, pójdzie do sprucia ale czy taki spruty moher ma jakiś urok osobisty? Nie wiem, kolor mi się podoba więc szkoda wyrzucić. Hm...
Ale jeszcze coś chciałam nadmienić - to było robione na okrągło od góry... więc jednak robiłam już kiedyś takie rzeczy tylko zapomniało mi się. No cóż, okazuje się że wszystko kiedyś było tylko pamięć siakoś zawodzi :-(


A to zaczęłam wczoraj. Miałam nie pokazywać przed zakończeniem ale chwalipięta wychodzi ze mnie przy każdej okazji. Tylko jakby mi coś nie poszło, wstyd będzie... a może właśnie zmobilizuje mnie to do pilnego dziergania i liczenia oczek?
Jakby ktoś był ciekaw co to ma być podpowiadam - na druty należy nabrać 367 oczek... wiecie już?
Pa, do następnego.
PS. Przepraszam wszystkich, do których zaglądam czasem przez dziurkę od klucza. Postaram się częściej dawać znać, że byłam. Sama nie lubię jak ktoś wchodzi bez pukania i ucieka bez śladu ale jednak i na tym się łapię. Myślę, że na naszej blogowej rodzinie dużo musi być wybaczone takim zielonym jak np. ja :-)

piątek, 30 września 2011

Mnie to można...

... po śmierć posłać. Tak się przynajmniej kiedyś mówiło. Obiecałam sobie dalszy ciąg Myślęcinkowych atrakcji pokazać na bieżąco. I co? I nic, prawie tydzień minął od tego czasu.  Ale co się odwlecze, to ... będzie pokazane jako kawałek historii :-)
Proszę uprzejmie:

Taki okaz w ogrodzie botanicznym - jakby piorun w miotłę strzelił, a podpisano: świerk pospolity... dla mnie on pospolity nie jest :-)

Podobno płazy i gady mają tu swoje przytulisko... nie wiem, nie widziałam nic oprócz tych poplątanych dziwolągów.

Przysięgam - to nie jest moja podobizna!

Mój skarb najmłodszy karmił świnkę morską... jak myślicie: starczy trawy na tej łące?!

A teraz migawki z Jarmarku Kujawsko Pomorskiego.
Tutaj odbywały się występy różnistych zespołów, a najwięcej oklasków zbierała ta młoda artystka w środku :-)

Gdzieś tam i ja byłam wśród widzów i słuchaczy.

Ot, słoneczko coraz niżej i trzeba było wycofać się na z góry upatrzoną pozycję, (czytaj - przystanek autobusowy).

Łabędzia rodzinka i stado łakomych kaczek żegnały każdego, kto odchodził z nadzieją w czujnych oczach (a może jeszcze parę okruchów rzuci)?!

I tyle tego dobrego, krótka nasiadówka na pożegnanie przy molo - nie pokażę co było konsumowane i czym popijane. Ale zapewniam, że dobre piwo z sokiem nie jest złe :-)
PS. I może przez to piwo zapomniałam obfocić stragany z rękodziełem? Kurcze - a było tego masę i niektóre prace naprawdę zapierały dech w piersiach. Obiecuję następnym razem się solidnie przyłożyć do zadania.

piątek, 23 września 2011

Myślęcinek

... a szczególnie ogród botaniczny, to nasz bydgoski ósmy cud świata. Spędziłam tam zeszłą niedzielę na błogim wypoczynku i robieniu zdjęć głównie.
I zamiast pochwalić się nimi natychmiast, odłożyłam je do mojego archiwum.
Teraz dopiero znalazłam chwilę na pokazanie tych pięknych miejsc:

Sama pani fotograf :-)
















Pozdrawiam wszystkich serdecznie i w przyszłą niedzielę zapraszam wraz ze mną znowu do Myślęcinka.
Mam nadzieję na piękną pogodę i mnóstwo atrakcji z racji Jarmarku Kujawsko-Pomorskiego.
Kiedy ja mam znaleźć czas na robótkowanie?! Nie ma obawy, coś się tam dzieje, tylko powoli :-)